1. |
Zarzewie
00:53
|
|||
Słońce, prażąc to ścierwo, jarzyło się w górze,
Jakby rozłożyć pragnęło
I oddać wielokrotnie potężnej Naturze
Złączone z nią niegdyś dzieło.
Błękit oglądał szkielet przepysznej budowy,
Co w kwiat rozkwitał jaskrawy,
Smród zgnilizny tak mocno uderzał do głowy,
Żeś omal nie padła na trawy.
Brzęczała na tym zgniłym brzuchu much orkiestra
I z wnętrza larw czarne zastępy
Wypełzały, ściekając z wolna jak ciecz gęsta
Na te rojące się strzępy.
Pleń jest zwiastunem
|
||||
2. |
Przechrzta
05:00
|
|||
owoc ziemi twojej
na rękach ci niosę
nie godne twego wzorku to dary
z pogardą kazałeś odejść
a jego, jego
jego wystawiłeś na piedestał słońca
larwy, które sam
zaszczepiłeś w mojej myśli
drążą korytarzem żył, od mózgu, do serca, do ręki
to ty włożyłeś
w ręce me nienawiść
którą rozlać mam za horyzont pola
naiwny jak jagnię,
które sam prowadzał
zaślepiony wiarą
przed siebie kroczył
pośród zbóż,
na palonej słońcem ziemi
ku wschodzącej jutrzence,
a zachodzie swoich dni
dni, dni, dni, dni
naiwny jak jagnię,
które sam prowadzał
zaślepiony wiarą
przed siebie kroczył
pośród zbóż,
na palonej słońcem ziemi
ku wschodzącej jutrzence,
a zachodzie swoich dni
bracie,
czemu nie,
nie dostrzegłeś,
mojego smutku
toż to kamień
stworzony przez ciebie,
toż to Abel
skąpany we krwi przez ciebie
toż to kamień
stworzony przez ciebie,
toż to Abel
skąpany we krwi
noś to
piętno
płoń
póki krew
brata twego
głośno woła
ku mnie
ku mnie
ku mnie
z ziemi!
|
||||
3. |
Burza
05:03
|
|||
blada polana, strzelisty dąb
wicher, wicher, deszcz, grom
szary nieboskłon ściele się, ląd
gnije co noc, płoszy się koń
pęka kopuła, kapłan i krąg
krew i obraza, kruszec i młot
zachód zapłonie, wschód popełni błąd
krew czarna na glebę opada jak plon
miliony przodków go winią
a chrystus to nie żaden król
to syn, z bezlitosnym ojcem
którego celem jest ból
w umysłach klejnoty bez skazy
kurwy są czarcie, aniele obrazy
w umysłach się poprzewracały
ludzkie wartości, skruszone skały
w umysłach klejnoty bez skazy
kurwy są czarcie, aniele obrazy
w umysłach się poprzewracały
ludzkie wartości, skruszone skały
2x
ciemna komnata, oblazły goń trąd
nie schodzi z wiernego jak grzech tego świata
zalewa skroń, limfa i pot
śmierć zawsze jest dobrze ubrana
czarna jak magia, podarta sutanna
pochłania światło jak rana
odeszły kłamstwa, umarła prawda
wszystko nie do odzyskania
blada polana, strzelisty dąb
wicher, wicher, deszcz, grom
szary nieboskłon ściele się, ląd
gnije co noc, płoszy się koń
pęka kopuła, kapłan i krąg
krew i obraza, kruszec i młot
zachód zapłonie, wschód popełni błąd
krew czarna na glebę opada jak plon
miliony przodków go winią
a chrystus to nie żaden król
to syn, z bezlitosnym ojcem
którego celem jest ból
|
||||
4. |
||||
pordzewiałe otwórzcie bramy!
i łapcie wczesny świt
by z beznadziejności wyrwać,
jeszcze jeden skurwiały dzień
syzyfowy to trud,
gdy za dnia o nocy już marzysz
do łba w wwierca się znów
denko wczorajszych flaszek
opróżnić naczynie, na raz!
a żółć niech wypływa przez palce
wprost do rynsztoka waszych głów
gdzie poza mną, nie ma tu nic
i niech usłyszą jeden głos,
który ich w otchłań wzywa
i niech usłyszą jeden głos
który ich w me ramiona wpycha
pordzewiałe otwórzcie bramy!
i łapcie wczesny świt
by z beznadziejności wyrwać,
jeszcze jeden skurwiały dzień
syzyfowy to trud,
gdy za dnia o nocy już marzysz
do łba w wwierca się znów
denko wczorajszych flaszek
opróżnić naczynie, na raz!
a żółć niech wypływa przez palce
wprost do rynsztoka waszych głów
gdzie poza mną, nie ma tu nic
2x
i niech go niesie na wschód
słodki i mdły morowy wiatr
zwiastun niedoli i łez
władca much
|
||||
5. |
Niosący ogień
06:20
|
|||
gwiazda
poranna
synu jutrzenki
wskaż drogę nam
w najczarniejszą z wszystkich nocy
blask błyskawic rozdarł niebo
z grzmotem wielkim spadł na ziemię
krusząc wszystkie fundamenty
kiedyś królem, dziś mesjaszem
wieść przynosi niewygodną
otwierając ludziom oczy
na najstarsze z ziemskich kłamstw
on jedyny,
on prawdziwy
wychwalany w wzniosłych pieśniach
i noszony na sztandarach
wybawca
z brzaskiem,
z gwiazdą zaranną
ruszamy w chłodne zarośla,
dopóki świeży poranek,
dopóki murawa się srebrzy
życie roztacza swój blask
opadnie całun, a prawda wyjdzie na jaw
każda z tych świń będzie krwawić i wyć
opadnie całun, a prawda wyjdzie na jaw
każda z tych świń będzie krwawić i wyć
8x
to ja, niosący ogień
światło pochodni
by rozświetlić
drogę wam
|
||||
6. |
Mrowie
08:08
|
|||
zaranna gwiazda rozbudza owady
w mrowiach roztaczając pracę
sęki drewniane ucieczką od prawdy
zgnilizna, jej nalot na twarze
pójdziesz, bo pójdziesz za bratem
trakty od wieków przegnite, od lat wydeptane
wszystko co widzisz to odwłok
przed tobą robactwo prowadzone jadłem
3x
jeden za drugim
jak gówno w kanale
chorzy na głowy
czekają na stratę
Pleń to nie my
mrowie bez zasad
Pleń to już wy
pełznąca masa
przejdzie przez tatry
przez drewno i szmaty
przejdzie przez cień
Pleń
jak smuga cienia z młodego drzewa
w dzień, w jego południe
tyle dobrego jest w pójściu za stadem,
reszta jest żalem i trudem.
pozorne próchno jest słabe,
chwila posuchy i płomień,
miałem być sam, a nie jestem
to urna z wymieszanym prochem
wszyscy skończymy w tej ziemi
czymże dla życia jest pogrzeb
jeśli mi z płuc wyrośnie korzeń
oszustwem, początkiem czy końcem?
końcem, końcem, końcem!
|
||||
7. |
Ziemia obiecana
06:08
|
|||
wzdłuż chat, ponad strzechami
południa żar zawzięty
widomie drga i mami
niepochwytnymi pręty
pośród zielonych muraw
schną rosy ciemne ślady,
samotnej studni żuraw
patrzy w dalekie sady
na przeciwległe wzgórza
głóg wpełzły i berberys
poprzez słoneczne kurze
gałęzi rzuca przerys
południe samo siebie
roztrwania w oman senny
niebem prześwieca w niebie
przezroczy księżyc dzienny
znienacka w drzew gęstwinie
wiśnia się płoni smagle
o, teraz, w tej godzinie
pokochać — kogoś — nagle!
ten znój z błękitem w zmowie
dech piersiom tak utrudnia!
zachciało się mej głowie
śnić miłość wśród południa!
znienacka w drzew gęstwinie
wiśnia się płoni smagle
o, teraz, w tej godzinie
pokochać — kogoś — nagle!
za bratem zapłaczę,
ciała leżące przy ciałach
w dole, przysypanym ziemią
czy w twoich oczach jeszcze coś znaczę?!
czy jestem jak popiół,
jak kamień rzucony na szaniec
ja kalam się, upadam przed tobą
odrzucam godność i twarz
czy jeszcze słyszysz wołanie?
ja padam, ja kalam się
ja padam kalam się przed tobą
tak wielu mówi o łasce,
o darach zlatujących z nieba
ja w niebie widzę wybuchy
spod gruzów wystają dłonie
jak gałąź złamana na pół
jak gałąź złamana
każdy jeden to kamień
to kamień rzucony na szaniec
x7
a ty kłamiesz, skłamałeś i skłamiesz
|
Pleń Sosnowiec, Poland
Pleń is a black metal band hailing from Sosnowiec, Poland. Having been inspired by the classics of both the old school and modern black metal, as well as artists outside of the genre, their music and lyrics explore the themes of symbolism, philosophical doctrine of nihilism, and existential matters like faith, or decadence, to name a few. ... more
Streaming and Download help
If you like Pleń, you may also like:
Bandcamp Daily your guide to the world of Bandcamp